1,6K
Była sobie raz pewna wdowa. Miała ona dwie córki. Starsza – była to wykapana matka, zarówno z twarzy, jak i z usposobienia. Jedna i druga były tak nieuprzejme, tak zawsze odęte, że nie sposób było z nimi wytrzymać.
Młodsza córka, istny obraz ojca – była miła i uprzejma, a ponadto – rzadkiej piękności dziewczyna.
Że w ludziach podoba nam się najbardziej to, co nas samych przypomina, matka do głupoty kochała starszą córkę, niezwyczajny wstręt zaś czuła do młodszej. Kazała jej jadać w kuchni i pracować bez ustanku.
Biedne dziewczątko musiało dwa razy dziennie wędrować do strumienia po wodę i przynosić pełny dzban.
Gdy pewnego dnia młodsza córka stała nad brzegiem strumienia, ujrzała zbliżającą się kobiecinę, która podszedłszy poprosiła, aby dziewczyna dała jej się napić.
– Napijcie się, matko – powiedziała piękna i wypłukawszy dzban, nabrała wody. Po czym podała dzban staruszce i podtrzymywała, gdy kobieta piła, aby miała w tym wygodę.
Gdy staruszka zaspokoiła pragnienie, powiedziała:
– Jesteś piękna, miła i uprzejma. Chcę więc cię czymś obdarzyć.
A była to wróżka, która przybrała postać wieśniaczki, aby się przekonać o uprzejmości dziewczyny.
– Oto, jaki dar ci przeznaczam – ciągnęła dalej wróżka.
Za każdym razem, gdy z ust twych padnie słowo, razem z nim padnie kwiat lub klejnot.
Gdy tylko piękna dziewczyna przestąpiła próg domu, matka jęła na nią fukać, że tak późno powraca znad strumienia.
– Przebaczcie mi, matko – odrzekła nieboraczka. – Zmarudziłam.
A gdy padły jej z ust te słowa, wraz z nimi padły dwie róże i dwa wielkie diamenty.
– Co to takiego? – zawołała zdumiona matka. – Albo mi się w oczach ćmi, albo naprawdę diamenty padają z ust tej dziewczyny! Jak to się dzieje, moja córko?
Pierwszy to raz nazwała ją swoją córką, a dziewczyna, sypiąc z ust diamentami, opowiedziała jej w prostocie ducha wszystko, co jej się przydarzyło.
– No, no! A to dopiero! – wykrzyknęła matka. – Muszę posłać i drugą córkę nad ten strumień. Chodź no, Franusiu! Spójrz, co to pada z ust twojej siostry wraz z każdym jej słowem! Nie radowałabyś się to z takiego daru? Aby taki sam otrzymać – wystarczy pójść nad strumień i gdy ukaże się uboga kobiecina, dać jej uprzejmie napić się ze dzbana.
– Jeszcze czego! – powiada na to gburowata dziewczyna.
– Właśnie, że pójdziesz, bo ja ci każę! – fuknęła matka. I to nie zwlekając ani chwili!
Ruszyła więc córka, ale naburmuszona. Wzięła z sobą najpiękniejszą srebrną flaszę z domowej zastawy. Nim jeszcze zbliżyła się do źródła, ujrzała wychodzącą z lasu okazale wystrojoną damę, która poprosiła ją o nieco wody, była bowiem bardzo spragniona.
Była to ta sama wróżka, lecz tym razem przybrała postać i strój księżniczki, aby przekonać się o uprzejmości dziewczyny.
– Albom tu przyszła po to! – powiada ta prostacko. – Akurat! Nie na to wzięłam z sobą tę srebrną flaszę, żeby pani z niej piła! Pij jejmość wprost ze źródła, jeśli ci sucho w gębie.
– Bardzoś nieuprzejma – odpowiedziała wróżka bez urazy. – No cóż? Skoroś tak nieuczynna – oto mój dar dla ciebie: wraz z każdym słowem, które padnie z twoich ust, padnie z nich razem wąż lub ropucha.
Gdy tylko matka ujrzała powracającą córkę, wykrzyknęła do niej: – No i co, moja droga?
– Ano to, matko – odrzekła dziewczyna i z ust jej padły dwie żmije i dwie ropuchy.
– Co widzę? O nieba! – wrzasnęła matka. – Ale to wina twojej siostry! Zapłaci mi za to!
I skoczyła, by wytłuc biedną córkę.
Ta umknęła przed nią szybko i uciekła do pobliskiego lasu.
W lesie napotkał ją powracający z łowów syn królewski i zdumiony jej urodą, zapytał, co czyni tu sama i czemu płacze.
– Biada mi, wasza wysokość, matka mnie z domu wygnała… – odrzekła, a syn królewski ujrzał, jak wraz ze słowami padło z jej ust pięć czy sześć pereł i tyleż diamentów.
Zdziwiony zapytał, co to znaczy, a dziewczyna opowiedziała mu o swoich przygodach. Syn królewski rozkochał się w niej w mgnieniu oka i osądziwszy, że taki dar wróżek więcej jest wart niż najbogatsze wiano, zabrał dziewczynę na ojcowski zamek, gdzie ją poślubił.
Co się tyczy siostry, to tak ją wszyscy znienawidzili, że nawet rodzona matka nie chciała jej widzieć na oczy i wygnała z domu. Nieszczęsna, daremnie szukając schronienia, skończyła żywot w ostępie leśnym.
Charles Perrault
Wróżki
Młodsza córka, istny obraz ojca – była miła i uprzejma, a ponadto – rzadkiej piękności dziewczyna.
Że w ludziach podoba nam się najbardziej to, co nas samych przypomina, matka do głupoty kochała starszą córkę, niezwyczajny wstręt zaś czuła do młodszej. Kazała jej jadać w kuchni i pracować bez ustanku.
Biedne dziewczątko musiało dwa razy dziennie wędrować do strumienia po wodę i przynosić pełny dzban.
Gdy pewnego dnia młodsza córka stała nad brzegiem strumienia, ujrzała zbliżającą się kobiecinę, która podszedłszy poprosiła, aby dziewczyna dała jej się napić.
– Napijcie się, matko – powiedziała piękna i wypłukawszy dzban, nabrała wody. Po czym podała dzban staruszce i podtrzymywała, gdy kobieta piła, aby miała w tym wygodę.
Gdy staruszka zaspokoiła pragnienie, powiedziała:
– Jesteś piękna, miła i uprzejma. Chcę więc cię czymś obdarzyć.
A była to wróżka, która przybrała postać wieśniaczki, aby się przekonać o uprzejmości dziewczyny.
– Oto, jaki dar ci przeznaczam – ciągnęła dalej wróżka.
Za każdym razem, gdy z ust twych padnie słowo, razem z nim padnie kwiat lub klejnot.
Gdy tylko piękna dziewczyna przestąpiła próg domu, matka jęła na nią fukać, że tak późno powraca znad strumienia.
– Przebaczcie mi, matko – odrzekła nieboraczka. – Zmarudziłam.
A gdy padły jej z ust te słowa, wraz z nimi padły dwie róże i dwa wielkie diamenty.
– Co to takiego? – zawołała zdumiona matka. – Albo mi się w oczach ćmi, albo naprawdę diamenty padają z ust tej dziewczyny! Jak to się dzieje, moja córko?
Pierwszy to raz nazwała ją swoją córką, a dziewczyna, sypiąc z ust diamentami, opowiedziała jej w prostocie ducha wszystko, co jej się przydarzyło.
– No, no! A to dopiero! – wykrzyknęła matka. – Muszę posłać i drugą córkę nad ten strumień. Chodź no, Franusiu! Spójrz, co to pada z ust twojej siostry wraz z każdym jej słowem! Nie radowałabyś się to z takiego daru? Aby taki sam otrzymać – wystarczy pójść nad strumień i gdy ukaże się uboga kobiecina, dać jej uprzejmie napić się ze dzbana.
– Jeszcze czego! – powiada na to gburowata dziewczyna.
– Właśnie, że pójdziesz, bo ja ci każę! – fuknęła matka. I to nie zwlekając ani chwili!
Ruszyła więc córka, ale naburmuszona. Wzięła z sobą najpiękniejszą srebrną flaszę z domowej zastawy. Nim jeszcze zbliżyła się do źródła, ujrzała wychodzącą z lasu okazale wystrojoną damę, która poprosiła ją o nieco wody, była bowiem bardzo spragniona.
Była to ta sama wróżka, lecz tym razem przybrała postać i strój księżniczki, aby przekonać się o uprzejmości dziewczyny.
– Albom tu przyszła po to! – powiada ta prostacko. – Akurat! Nie na to wzięłam z sobą tę srebrną flaszę, żeby pani z niej piła! Pij jejmość wprost ze źródła, jeśli ci sucho w gębie.
– Bardzoś nieuprzejma – odpowiedziała wróżka bez urazy. – No cóż? Skoroś tak nieuczynna – oto mój dar dla ciebie: wraz z każdym słowem, które padnie z twoich ust, padnie z nich razem wąż lub ropucha.
Gdy tylko matka ujrzała powracającą córkę, wykrzyknęła do niej: – No i co, moja droga?
– Ano to, matko – odrzekła dziewczyna i z ust jej padły dwie żmije i dwie ropuchy.
– Co widzę? O nieba! – wrzasnęła matka. – Ale to wina twojej siostry! Zapłaci mi za to!
I skoczyła, by wytłuc biedną córkę.
Ta umknęła przed nią szybko i uciekła do pobliskiego lasu.
W lesie napotkał ją powracający z łowów syn królewski i zdumiony jej urodą, zapytał, co czyni tu sama i czemu płacze.
– Biada mi, wasza wysokość, matka mnie z domu wygnała… – odrzekła, a syn królewski ujrzał, jak wraz ze słowami padło z jej ust pięć czy sześć pereł i tyleż diamentów.
Zdziwiony zapytał, co to znaczy, a dziewczyna opowiedziała mu o swoich przygodach. Syn królewski rozkochał się w niej w mgnieniu oka i osądziwszy, że taki dar wróżek więcej jest wart niż najbogatsze wiano, zabrał dziewczynę na ojcowski zamek, gdzie ją poślubił.
Co się tyczy siostry, to tak ją wszyscy znienawidzili, że nawet rodzona matka nie chciała jej widzieć na oczy i wygnała z domu. Nieszczęsna, daremnie szukając schronienia, skończyła żywot w ostępie leśnym.
Morał
Sercami rządzą nierzadko
talary i drogie kamienie.
Lecz słówko uprzejme i gładkie w większej jest mocy i cenie.
Morał
Uprzejmość – trudna to sztuka,
lecz czasu na nią nie szkoda.
Za nią cię spotka nagroda,
choćbyś jej nawet nie szukał.