Wiosna

by Katarzyna Jerzykowska

Salomon Gessner

Wiosna

 

Co za słodycz niebieska, co za pienia żywe
Zganiają z oczu moich mary snów kłamliwe?
Serce mi się rozpływa; na twoje-to zwroty
O w najmilsze młodości przybrana pieszczoty,
Wiosno, kochana wiosno! tak się myśl weseli,
Patrząc na cię i ślicznéj słuchając kapeli.
Ciebie do nas prowadzi stąd, gdzie dzionek świta,
W złotowzorym swym płaszczu zorza srebrnolita.
A z tobą razem wiedzie bożąt poczet słodki,
I żarciki ucieszne i wdzięczne chychotki.
Przodem skacząc Kupidek przez łąki, przez knieje,
Z przyszłych tryumfów swoich zawczasu się śmieje.
Już potrząsa kołczanem, już na łuk napięty
Szykuje miedzy palce sercotyczne pręty.
Odwrót trzymają Wdzięki, sióstr rodzonych troje,
Ująwszy się za ręce nadobne dziewoje.
Na głowach wieńce z kwiatu, pasy tkane w kwiaty,
Płaszcze z kwiecia, kwiatami usadzone szaty.
O prześliczny orszaku! ty wychodzisz społem,
Kiedy słońce porannym zacznie ruszać kołem,
I pierwszy wzrok ciemnemu przywracając światu,
Sączy przez modre chmurki promień ze szkarłatu.
Wtenczas moc niezliczona skrzydlatéj drużyny
Rzuca ciepłe gniazdeczko zielonéj dziedziny.
Leci na twe przyjęcie; nadstaw jeno ucha!
Oto tu słowik kwili, tu gołąbka grucha.
Niecierpliwe zwłok róże, na twoje przybycie
Stargać pragną czymprędzéj pączków swych powicie.
Każda się chce uśmiechnąć, każda tobie saméj
Słodkie z ust rubinowych wyziewać balsamy.
Koło nich drobnych pszczółek złotoskrzydłe roje
Brzęczą, czerpając z rosą niebieskie napoje.
Ta już z bogatym hołdem do matki odlata,
A ta jeszcze miód ciągnie i wosk jary zmiata.
Twoje płochy Zefirek głosi przyście bliskie,
Przelatując z pagórków na doliny niskie.

Często gmerząc po gajach i dąbrowach ciemnych,
Patrzy łotrzyk z uśmiechem po miejscach tajemnych,
Gdzie tak rok pastuszkowi wydał w gęstéj cieśni
Gładką Nimfę, co jego słuchiwała pieśni.
Czasem i tam zaleci, kędy Dafnie młodéj
Mleczne różanym wstydem zaprawił jagody,
Zdybawszy ją na błoniu, a ona na przedzie
Gołowąsych mołojców cug za sobą wiedzie.
Bywa i to, że wpadszy miedzy gęste krzewie,
Igra sobie, kołysząc świeży liść po drzewie,
A przez lekkie ruchliwych gałązek szemranie,
Budzi Nimfy z Faunami na twe powitanie.
Więc się wszyscy z legowisk ruszają co duchu:
Ten z jaskini, ów czesze z borowego puchu,
Kiwając się z przezsenia; za niemi w też tropy
Bieży leśnych Satyrów ufiec koziostopy.
Ci beczą, tamci gwiżdżą na znajome swachy,
Aż się wrzaskiem zielone rozlegają gmachy.

Tobie czyste Najady siedząc w gęstéj trzcinie,
Kluczem Feba otwarte wylewają skrzynie,
Które zima zawarła; skąd wypadszy tłumem,
Wartkie strugi wiją się miedzy pniami z szumem,
Lecąc do oceanu z kryształowym plonem,
Ukryte pod papużym z liścia pawilonem.
Drugie biorąc z gór pochop, przywieńczonych laskiem,
Na pochyłe doliny upadają z trzaskiem;
A przebiegszy wężykiem przez smugi kwieciste,
Czynią w chłodnych gaikach stoki przezroczyste.
Tam je często Dyana w południe odwiedzi,
Nastrzelawszy lwów żółtych i dzikich niedźwiedzi.
Tam z gładkich towarzyszek dziewiczym konwojem
Myje strudzone członki nieskażonym zdrojem.

Przychodź, o śliczna wiosno, przychodź bez odwłoki,
Otwieraj nam twych darów rozkoszne widoki!
Wiosna była naówczas, przyjaciele mili,
Gdyśmy się po jeziorze domowym wozili,
Gdy się lekuchno chwiejąc łódź na obie strony,
Próła sztabą po wodnych kryształach zagony;
Wkoło niéj srebrne wstając fale naprzemiany,
Skakały, jak wesołe po trawie barany.
Z jednemi grając wietrzyk, prosto w boki ciskał,
I nieraz nas, niecnota, kroplami opryskał.

Drugie lecąc do brzegu miedzy skały siwe,
Tam się tłukły i piany miotały gniewliwe;
A Echo, co je z ciemnéj nory przedraźniała,
Śmiejącym się nam w łodzi śmiechu pomagała.
Inne biegły ku trzcinie, kędy na powiewy
Wiatrów błotne je wzywać zdawały się krzewy,
Kiwając wierzchołkami; lecz po chwili krótkiéj
Znowu pędem do naszéj powracały łódki.
A kiedyśmy zażyli rozrywki i śmiechu,
Obraliście mię królem biesiadnego cechu;
A ja w bluszczowym wieńcu, z garcowym puharem
Raczyłem mych poddanych Bachusowym darem.

Przychodź, o śliczna wiosno, przychodź bez odwłoki,
Otwieraj nam twych darów rozkoszne widoki!
Wiosna była naówczas, przyjaciele mili,
Gdyśmy sobie na wzgórku szałas uklecili
Z gęstoliścich gałęzi. Tam w łagodnym cieniu
Ulegszy na murawie przy czystym strumieniu,
Śpiewając, pełniliśmy duszkiem miodek słodki,
Ten za zdrowie Jagienki, tamten za Dorotki.
Koło nas leśne skacząc boginki, bożeczki,
Powtarzali cichuchno wieśniackie piosneczki.
Oto jeszcze i teraz wdzięcznie nucąc one,
Napełniają pagórki i gaje zielone;
Że gdziekolwiek się leśna odprawia ochotka,
Gaje krzyczą Jagienka, pagórki Dorotka.

Przychodź, o śliczna wiosno, przychodź bez odwłoki,
Otwieraj nam twych darów rozkoszne widoki!
Tobie nasz lasek szumi, tobie się rozśmiała
Łąka nasza i w krasny wieniec przyodziała
Noworodnych fiołków; tobie winogrady,
Tobie rodzajne liściem okryły się sady.
Ciebie witając Bachus i Sylen, choć siwy,
Z całą swoją gawiedzią różne stroją dziwy.
Bo komuż miléj kiedy czas zbieżał upłynny,
Jako gdy leżąc w chłodku, łykał soczek winny,
Wolny od troskliwości, które zazdrość licha
I brzydka w sercach dzikich często rodzi pycha?
Często tam obu zdybie swywolny Kupido,
Często téż tam z miłemi arfy Muzy przydą.
Siedzi rumiany Bachus i, co słowo bęknie,
Ledwo mu skoczny kałdun od śmiechu nie pęknie.

Wieńce na głowie drgają z pijanego drzewa,
A on trzymając konew, dzieła swoje śpiewa:
Jako jeździł na tygrach do Indowéj wody
I tam podbił pod swoję moc śniade narody;
Jako dziecięciem będąc, wodne rozbójniki
Zepchnął w przepaść i w morskie przeobraził byki;
Jak pociesznie ustroił nawę, co go niosła,
Upstrzywszy krętym bluszczem i maszty i wiosła.
To mówiąc, trzasnął konew dębową w krztan duży,
I stęknąwszy, tak zaczął o przemianie róży:

„Chciałem — prawi — raz z gładką Nimfą potańcować,
Bo mi się zdała wszystkie urodą celować
Leśnych bogiń piękności; a żem był pijany,
Wzgardziła mną i w skoczne nie chciała iść tany.
Owszem z gniewliwą twarzą uderzywszy w ramię,
Uciekła, coraz się oglądając na mię.
Poprzysięgam na Styga! Ni ja, ni kto iny
Nigdyby nie doścignął pierzchliwéj dziewczyny.
Gdy szybko wiatry siekła, głóg ją w biegu strzymał,
Gdy za suknię fałdzistą kolcami poimał.
Przyskoczyłem z radością i lekko za winę
Uderzywszy po licu: — Stworzenie niewinne!
Nie gardź mną — rzekłem — nie gardź; jam jest Bachus młody.
Ja nigdy méj nie tracę ozdobnéj urody.
Ja wesołość, ja słodkie ludziom daję wino,
W którym zgryźliwe troski ponurzone giną. —
To słysząc niebożątko, wstydem się zakrwawi,
I choć niechętna, ręki do tańca nadstawi.
A że głóg był przyczyną zgody naszéj, zatem
Zwolna go wielowładnym ruszyłem palcatem,
I kazałem, by na wzór krasnéj Amarylki,
W szkarłatny się kwiat ostre przyodziały szpilki.
Kazałem (czegoż rozkaz Bachusa nie może?)
Wnet wyszły i wstydem się zapaliły róże.“

Kiedy tak nucił Bachus, siedział zadumiany
Pan podle na poduszce, leśnym mchem wysłanéj.
Łokciem brodę podpierał, na głowie korona,
Z gałązek i jodłowych szyszek upleciona,
Czoło mu zasłaniała. „O szczęśliwyś — rzecze —
A mnie się ledwo serce od żalu nie wściecze,
Gdy wspomnę, jako moję kochaną Syrynkę
Gniewliwe losy w błotną zamieniły trzcinkę.“

To mówiąc, na piszczałkę rzucał oczy smutne,
Żale sobie na pamięć przywodząc okrutne,
I coraz ulubiony całował organek,
Co go sam z siedmiu spoił nierównych kolanek.
Jednak żeby się myśli srogi żal nie szerzył,
Nalawszy sporą czaszę, duszkiem ją wymierzył.
Śpiewał potym Kupido dzieła swego męstwa
I w różnych odniesione przygodach zwycięstwa:
Jako mocą swych grotów najtęższe upory
Łagodził, i w małżeńskie serca wprzągał sfory.
Śliczna brunetko moja, mój ty ogniu żywy!
O jak będę naówczas pastuszek szczęśliwy,
Kiedy miłości bożek w rejestr swéj zdobyczy
Umysł twój uporczywy i serce policzy.

 

Może spodobają Ci się również: