Julian Ejsmond
Wiosna
gęstwiny pieści…
Słodko szeleści
jaśminu pachnący krzew…
Śród wonnych drzew
szczebiocą ptaków tysiące…
Wiosna i słońce…
Kwiaty i śpiew…
Często gmerząc po gajach i dąbrowach ciemnych,
Patrzy łotrzyk z uśmiechem po miejscach tajemnych,
Gdzie tak rok pastuszkowi wydał w gęstéj cieśni
Gładką Nimfę, co jego słuchiwała pieśni.
Czasem i tam zaleci, kędy Dafnie młodéj
Mleczne różanym wstydem zaprawił jagody,
Zdybawszy ją na błoniu, a ona na przedzie
Gołowąsych mołojców cug za sobą wiedzie.
Bywa i to, że wpadszy miedzy gęste krzewie,
Igra sobie, kołysząc świeży liść po drzewie,
A przez lekkie ruchliwych gałązek szemranie,
Budzi Nimfy z Faunami na twe powitanie.
Więc się wszyscy z legowisk ruszają co duchu:
Ten z jaskini, ów czesze z borowego puchu,
Kiwając się z przezsenia; za niemi w też tropy
Bieży leśnych Satyrów ufiec koziostopy.
Ci beczą, tamci gwiżdżą na znajome swachy,
Aż się wrzaskiem zielone rozlegają gmachy.
Tobie czyste Najady siedząc w gęstéj trzcinie,
Kluczem Feba otwarte wylewają skrzynie,
Które zima zawarła; skąd wypadszy tłumem,
Wartkie strugi wiją się miedzy pniami z szumem,
Lecąc do oceanu z kryształowym plonem,
Ukryte pod papużym z liścia pawilonem.
Drugie biorąc z gór pochop, przywieńczonych laskiem,
Na pochyłe doliny upadają z trzaskiem;
A przebiegszy wężykiem przez smugi kwieciste,
Czynią w chłodnych gaikach stoki przezroczyste.
Tam je często Dyana w południe odwiedzi,
Nastrzelawszy lwów żółtych i dzikich niedźwiedzi.
Tam z gładkich towarzyszek dziewiczym konwojem
Myje strudzone członki nieskażonym zdrojem.
Przychodź, o śliczna wiosno, przychodź bez odwłoki,
Otwieraj nam twych darów rozkoszne widoki!
Wiosna była naówczas, przyjaciele mili,
Gdyśmy się po jeziorze domowym wozili,
Gdy się lekuchno chwiejąc łódź na obie strony,
Próła sztabą po wodnych kryształach zagony;
Wkoło niéj srebrne wstając fale naprzemiany,
Skakały, jak wesołe po trawie barany.
Z jednemi grając wietrzyk, prosto w boki ciskał,
I nieraz nas, niecnota, kroplami opryskał.
Drugie lecąc do brzegu miedzy skały siwe,
Tam się tłukły i piany miotały gniewliwe;
A Echo, co je z ciemnéj nory przedraźniała,
Śmiejącym się nam w łodzi śmiechu pomagała.
Inne biegły ku trzcinie, kędy na powiewy
Wiatrów błotne je wzywać zdawały się krzewy,
Kiwając wierzchołkami; lecz po chwili krótkiéj
Znowu pędem do naszéj powracały łódki.
A kiedyśmy zażyli rozrywki i śmiechu,
Obraliście mię królem biesiadnego cechu;
A ja w bluszczowym wieńcu, z garcowym puharem
Raczyłem mych poddanych Bachusowym darem.
Przychodź, o śliczna wiosno, przychodź bez odwłoki,
Otwieraj nam twych darów rozkoszne widoki!
Wiosna była naówczas, przyjaciele mili,
Gdyśmy sobie na wzgórku szałas uklecili
Z gęstoliścich gałęzi. Tam w łagodnym cieniu
Ulegszy na murawie przy czystym strumieniu,
Śpiewając, pełniliśmy duszkiem miodek słodki,
Ten za zdrowie Jagienki, tamten za Dorotki.
Koło nas leśne skacząc boginki, bożeczki,
Powtarzali cichuchno wieśniackie piosneczki.
Oto jeszcze i teraz wdzięcznie nucąc one,
Napełniają pagórki i gaje zielone;
Że gdziekolwiek się leśna odprawia ochotka,
Gaje krzyczą Jagienka, pagórki Dorotka.
Przychodź, o śliczna wiosno, przychodź bez odwłoki,
Otwieraj nam twych darów rozkoszne widoki!
Tobie nasz lasek szumi, tobie się rozśmiała
Łąka nasza i w krasny wieniec przyodziała
Noworodnych fiołków; tobie winogrady,
Tobie rodzajne liściem okryły się sady.
Ciebie witając Bachus i Sylen, choć siwy,
Z całą swoją gawiedzią różne stroją dziwy.
Bo komuż miléj kiedy czas zbieżał upłynny,
Jako gdy leżąc w chłodku, łykał soczek winny,
Wolny od troskliwości, które zazdrość licha
I brzydka w sercach dzikich często rodzi pycha?
Często tam obu zdybie swywolny Kupido,
Często téż tam z miłemi arfy Muzy przydą.
Siedzi rumiany Bachus i, co słowo bęknie,
Ledwo mu skoczny kałdun od śmiechu nie pęknie.
Wieńce na głowie drgają z pijanego drzewa,
A on trzymając konew, dzieła swoje śpiewa:
Jako jeździł na tygrach do Indowéj wody
I tam podbił pod swoję moc śniade narody;
Jako dziecięciem będąc, wodne rozbójniki
Zepchnął w przepaść i w morskie przeobraził byki;
Jak pociesznie ustroił nawę, co go niosła,
Upstrzywszy krętym bluszczem i maszty i wiosła.
To mówiąc, trzasnął konew dębową w krztan duży,
I stęknąwszy, tak zaczął o przemianie róży:
„Chciałem — prawi — raz z gładką Nimfą potańcować,
Bo mi się zdała wszystkie urodą celować
Leśnych bogiń piękności; a żem był pijany,
Wzgardziła mną i w skoczne nie chciała iść tany.
Owszem z gniewliwą twarzą uderzywszy w ramię,
Uciekła, coraz się oglądając na mię.
Poprzysięgam na Styga! Ni ja, ni kto iny
Nigdyby nie doścignął pierzchliwéj dziewczyny.
Gdy szybko wiatry siekła, głóg ją w biegu strzymał,
Gdy za suknię fałdzistą kolcami poimał.
Przyskoczyłem z radością i lekko za winę
Uderzywszy po licu: — Stworzenie niewinne!
Nie gardź mną — rzekłem — nie gardź; jam jest Bachus młody.
Ja nigdy méj nie tracę ozdobnéj urody.
Ja wesołość, ja słodkie ludziom daję wino,
W którym zgryźliwe troski ponurzone giną. —
To słysząc niebożątko, wstydem się zakrwawi,
I choć niechętna, ręki do tańca nadstawi.
A że głóg był przyczyną zgody naszéj, zatem
Zwolna go wielowładnym ruszyłem palcatem,
I kazałem, by na wzór krasnéj Amarylki,
W szkarłatny się kwiat ostre przyodziały szpilki.
Kazałem (czegoż rozkaz Bachusa nie może?)
Wnet wyszły i wstydem się zapaliły róże.“
Kiedy tak nucił Bachus, siedział zadumiany
Pan podle na poduszce, leśnym mchem wysłanéj.
Łokciem brodę podpierał, na głowie korona,
Z gałązek i jodłowych szyszek upleciona,
Czoło mu zasłaniała. „O szczęśliwyś — rzecze —
A mnie się ledwo serce od żalu nie wściecze,
Gdy wspomnę, jako moję kochaną Syrynkę
Gniewliwe losy w błotną zamieniły trzcinkę.“
To mówiąc, na piszczałkę rzucał oczy smutne,
Żale sobie na pamięć przywodząc okrutne,
I coraz ulubiony całował organek,
Co go sam z siedmiu spoił nierównych kolanek.
Jednak żeby się myśli srogi żal nie szerzył,
Nalawszy sporą czaszę, duszkiem ją wymierzył.
Śpiewał potym Kupido dzieła swego męstwa
I w różnych odniesione przygodach zwycięstwa:
Jako mocą swych grotów najtęższe upory
Łagodził, i w małżeńskie serca wprzągał sfory.
Śliczna brunetko moja, mój ty ogniu żywy!
O jak będę naówczas pastuszek szczęśliwy,
Kiedy miłości bożek w rejestr swéj zdobyczy
Umysł twój uporczywy i serce policzy.
Przyjdź, przyjacielu, między świeże dzwonki
I niech się serce twe nigdy nie smuci,
A wszystkie bóle wiosna rozpogodzi,
Dnie cię wesołe radością uraczą,
Poco się smucić, gdy jesteśmy młodzi,
Za zbiegłem życiem niechaj starcy płaczą.
Przyjdź, przyjacielu — troska cię ominie,
Ranek zawitał nad zdroje szemrzące,
Pogodnym bogom otwarto świątynie,
Na niebo weszło promieniste słońce.
Rwące potoki zdobi narcyz biały,
Dziewcząt gromada godziny ukrasza,
Ciała ich jeszcze miłości nie znały,
Przyjdź, przyjacielu, piękna łąka nasza.
Wiosna już idzie — grają arfy czyste,
Na skrzepy gajów raźna zieleń pada,
Ku stokom, kędy nad źródła przejrzyste,
Uciesznych chłopiąt wybiegła gromada.
Przyjdź, przyjacielu, wypędź boleść marną,
Łan się niedługo z paździerzy wychyli,
Pora na siejbę, więc ciskajmy ziarno,
By ślady znaczyć, że i myśmy byli.
Błękitne niebo zakrywa obłokiem
Ugor, co ludziom odsłonić się wzbrania,
Ojce go nasze nie dojrzeli okiem,
My na nim zbierzem bujne winobrania.
Rumieniec kwiatów chojary obleka,
Uśmiech zabłądził na głuche poddasza,
U wrót kochanka na miłego czeka,
Przyjdź, przyjacielu, piękna łąka nasza.
Z powietrznych piewców rannemi głosy
Grono kupalnic ją wita.
Pieją i klaszczą, ich śpiew pochwalny
Dawnym bożyszczom brzmi częścią,
Święćmy ten obrzęd i dzień kupalny
Uczcijmy starą powieścią!
Między powietrzną rzeszą, co wkoło
Pieśni zanuca we wiośnie,
Nie każdy śpiewak śpiewa wesoło,
Nie każdy w słońcu kwiat rośnie.
Jest nocny słowik, co śród wesela
Dumania w tęsknem brzmi słowie,
Jest pośród kwiatów wiosennych wiela
Paproć w Peruna dąbrowie.
Jej liść śród wiecznych cieniów i pleśni
Zielone zdobi wybrzeże,
Słowik jej nocne zanuca pieśni,
Świecą świetliki, Bóg strzeże.
I patrz, z jej liści w północ wystrzela
Kwiat cudnej woni i farby;
Szczęsny, kto tego kwiatu uszczknął ziela,
Skarb on posiędzie nad skarby!
Był hoży młodzian, w rześkim poskoku
Szybko przemierzał gaj Boży,
I lekką stopą, nieznany oku
Uszczknął kwiat cenny w podróży.
I zaszedł w cudną krainę krasy,
Światłość olśnęła mu zmysły,
Błonia mnogiemi skarbów zapasy,
Niebiosa szczęściem zabłysły.
Ale uronił kwiecie zawcześnie;
Pierzchła szczęśliwość ujrzana,
I tylko często powraca we śnie
W zamierzchłą duszę młodziana…
Mijają wiosny, i w każdej wiośnie
Słowik tęskliwe brzmi pieśni,
I pośród kwiatów wiosennych rośnie,
Dziwna rośl, w cieniach i pleśni.
Dotąd zielenią rozpierzchłych liści,
I cudnym kwiatem świat dziwi,
Ale go ujrzą prawi i czyści,
Ale go uszczkną szczęśliwi.
„Bądź skromny. Wiele osiągnięto przed twoim przyjściem na świat.”
H. Jackson Brown Jr.
„Błędem jest sądzić, że różnica między mądrością i głupotą ma cokolwiek wspólnego z różnicą między wiekiem dojrzałym i młodością.”
George Bernard Shaw
„Czas teraźniejszy ma tę przewagę nad każdym innym, że jest naszym własnym.”
Charles Caleb Colton
„Najpiękniejsze są wspomnienia, które ma się jeszcze przed sobą.”
Jeanne Moreau
„Mądrości życiowe nie muszą błyszczeć – wystarczy że nie rdzewieją.”
Ryszard Wasilewski
„Każdy ma swój punkt widzenia, ale nie każdy z niego cos widzi.”
Bruno Jasieński
„Miłość jest największą słodyczą i największą goryczą na Ziemi.”
Eurypides
„Nigdy nie zestarzeje się serce, które kocha.”
Sokrates
„Miłość należy do kosmetyków, albowiem nieszczęśliwa wybiela, szczęśliwa różuje.”
Henryk Sienkiewicz
„Jaka to oszczędność czasu zakochać się od pierwszego wejrzenia.”
Julian Tuwim
„Tu go nie ma, tu go nie, tylko jego odzienie.”
(staropolski Anonim)
Trzy Maryje do grobu szły.
Jak bursztynowe mgły.
Śniegu było mało, ziemia się czerniła.
Nad rudą czeluścią grobu Marie się schyliły.
Nisko się schyliły,
śpiewnie się dziwiły:
„Tu go nie ma, tu go nie,
tylko jego odzienie”.
Maria Jakubowa
i Kleofasowa.
Maryja z Magdali.
Zmartwychwstaniem purpurowo
horyzont się palił.
Jak obłoki bursztynowe trzy,
Święte Marie ku zorzom szły.