George Gordon Byron
RZYM
tłum.Jan Kasprowicz
Romo! ojczyzno ma! grodzie mej duszy!
Sieroce serca niech się k’tobie garną,
Matko, umarłych królestw! Niech się ruszy
Pierś, niechaj pozna, jak nędza jej marną —
Bo czem są nasze bole?.., Spojrz na czarną
Szatę cyprysów, przejdź świątyń ruinę,
Potęgą czasu zwalczone bezkarną!
Wy, których męka trwa dzień, w tę godzinę
Stopami świat depcecie, równą waszej glinę…
Nioba ludów, stoi — nie w koronie
I bez swych dzieci — śród niemej boleści!
Urnę trzymają powiędłe jej dłonie,
Ale już dawno pozbawioną treści.
Grób Scypiona popiołów nie mieści;
Gdzie proch z tych mogił, gdzie legli hetmany?
O stary Tybrze! pocóż tak szeleści
Nurt twój śród pustki, marmurem zasianej?
Wstań i nędzę tę zakryj żółtymi bałwany!
Got, chrześcianin, czas, bój, ogień, fala
Dali się miastu siedmiu wzgórz we znaki;
Patrzało ono, jak mu się przepala
Gwiazda za gwiazdą. Kapitolu szlaki —
Drogę zwycięzców — zbił swymi rumaki
Huf barbarzyńskich monarchów. Zagłada
Zmiotła świątynie i twierdze. Gdzież taki
Człek, co w tych blaskach księżycowych zbada
Ich miejsce? Dziś tu wszędzie noc podwójna włada…
Tak! noc podwójna — wieków i tej zmroku
Córy, głupoty, wszystko wokół skrywa,
I my czujemy, że błądzim co kroku!
Ma swoją mapę przestrzeń migotliwa
Gwiazd oraz morza — rozwija ją żywa
Wiedza przed nami; Rzym tylko ugorem,
Gdzie, zawadzając wciąż o nowe dziwa,
Klaszczemy w dłonie, krzyczymy z ferworem:
Eureka! omamieni złudnych gruzów borem.
Ach! dumny grodzie! Gdzież tryumfów trzysta,
Które odniosłeś? Gdzież godzina owa,
Gdy nóż Brutusa — cześć nań wiekuista
Spadła — zwycięzców miecze w ziemi chowa!?
Pieśń Wergilego i Marka wymowa
I Liwiusza gdzież malowne dzieje?
Ztąd jednak doba zmartwychwstanie-ć nowa!
Ach! już tej ziemi blask nie zajaśnieje,
Jak ten, gdy Rzym wolnością znaczył swe koleje!…
Z blasków rozbitych, leżących po skałach,
Małą nadziei barkę sobie złożę,
Aby po wzdętych oceanu wałach
Walczyć z fal wyciem, które wrzące morze
O brzeg rozbija samotny, to łoże,
Gdzie wszystko legło, com ukochał sobie!
Lecz choć z tych szczątków łódź surową stworzę,
Gdzież mam skierować ster w dzisiejszej dobie,
W której życie, nadzieję i dom widzę — w grobie?
Niechaj więc świszczą wiatry! Ich muzyka
Oto melodya dla mojego ucha!
Niech ją łagodzi nocny wrzask puszczyka,
Ptaka ciemności, co huczy i słucha,
Jak tam brać jego w bladem świetle puha,
I z nią rozmowy wiedzie tajemnicze
Nad Palatynem, skrami z oczu bucha
I bije skrzydłem!… Ludzkich cierpień bicze
Czem są przy tym ołtarzu?… Swoich już nie liczę!
Cyprysy, bluszcze, mirt i rozchodniki,
W jeden kłąb zrosłe, połamane łuki,
Zbite sklepienia, zwalone portyki,
Kolumny w drobne potrzaskane sztuki,
Freski, obmokłe od cyprysów, huki
Sów, jakby w nocy — — cóż to? gmach nielada!
Łaźnia? Świątynia? Spytaj się nauki!
«To mur!» tak ona, zbadawszy, powiada.
Na wzgórze spójrz cesarskie! Tak potęga pada!
I ten jest morał wszystkich dziejów człeka —
A co raz było, ciągle się powtarza:
Wolność i sława, a gdy ta ucieka,
Zbytek, zepsucie, w końcu dzikość wraża:
Choć wciąż Historya ksiąg sobie przysparza,
Ma tylko jedną kartę: tu ją czytać,
Tu, gdzie tyrania, strojna w płaszcz cesarza,
Zebrała wszystko, o co może pytać
Oko, ucho! Lecz w słowach prawda nie wykwita-ć.
Podziwiać, gardzić, śmiać się, płakać — treści
Dla wszystkich uczuć tutaj ci nie zbędzie,
Człecze, wahadło między łzą boleści,
A między śmiechem… Patrz! tu w jednym rzędzie
Wieki i ludy! Góry tej krawędzie,
Dzisiaj rozpadłe, dźwigały przed laty
Państw piramidę! Sława w swoim pędzie
Blichtrem syciła słońca żar bogaty,
Gdzież gmachy i ich twórców jakież dziś zapłaty?
Tulliusz od ciebie mniejszą miał wymowę,
O ty kolumny bezimiennej złomie!
Czem laur, co wieńczył skronie Cezarowe?
Bluszcz, co mnie zdobi, wzrósł na jego domie!
Któż stawiał łuk ten, widny w swym ogromie?
Tytus czy Trajan? Nie! on twym, o czasie!
Łuki, filary w twoich szyderstw sromie,
A apostołów statuy gniotą zasię
Te urny, których prochy cesarskie śpią w krasie
Rzymskiego nieba, w tym powietrznym grobie,
Pod gwiazd tych strażą! Tu i duch ten drzemie,
Który to miejsce upodobał sobie,
Ostatni z silnych, co dzierżyli ziemię
Całą, glob rzymski! Po nim marne plemię
Puściło dawną zdobycz! On wzrósł wyżej
Nad Aleksandra: cnót królewskich brzemię
Dźwiga, krwią gardzi i wina nie zbliży
Do warg! Trajana wielbić jakże duch nas chyży!
Gdzież ta tryumfu skała, gdzie półbogi
Swoje Rzymianin ściskał? Gdzież opoki
Tarpejskiej ściana, ten godny, choć srogi
Kres wszelkiej zdrady? Góra, z której skoki
Leczyły pychę zdrajców? Czyż tu tłoki
Zwycięzców łup swój niosły? Tak! tam dalej
Tysiąc lat stronnictw padło w sen głęboki —
Forum! tu dotąd w tej powietrza fali
Swym duchem nieśmiertelnym Cycero się pali!
Pole wolności, stronnictw, krwi i sławy!
Tu żądze ludu miały swe łożyska,
Gdy pierwsze państwa wzniosły swe podstawy,
Aż gdy już nowych zwycięstw chęć nie błyska.
Lecz nim swobody zagasły ogniska,
Przybrał się tutaj bezrząd w swoje godła,
Tu się bezprawny potem żołdak wciska,
Przed nim senatu drżała zgraja podła,
Lub gorszych najemników ciżba rej tu wiodła…